Nasza kadra

Kuba Lipczyński

„Szef Wszystkich Szefów”, założyciel i pomysłodawca projektu obozów jeździeckich dla młodzieży, jedyny i niepodzielny właściciel firmy TROTTER. Z racji niespożytej energii i wrodzonego ADHD najlepiej funkcjonuje, gdy znajduje się pod kojącym wpływem zrównoważonej żony. Emituje 1000000 pomysłów na minutę i, co gorsza, większość z nich natychmiast wprowadza w czyn. Wszelkie ulepszenia, unowocześnienia i urozmaicenia oferty rozrywek dla obozowiczów zawsze rodzą się w głowie Szefa. Prywatnie podejrzewamy, że u podstaw jego działania nie leży, niestety, chęć sprawienia frajdy obozowiczom, a zwyczajna ochota na realizację własnych zachcianek – stąd wyprawy do parków linowych, szaleństwa w czasie nocnych zabaw w podchody i szereg gier integracyjnych. Stali bywalcy i wierni klienci naszych obozów mogą potwierdzić, że nie raz salwowali się ucieczką przed inicjowanymi przez pana Kubę oblewaniem lodowatą wodą z węża, walką na pokrzywy czy bitwą na końskie pączki. I choć w grupie obozowiczów pan Kuba czuje się jak ryba w wodzie, a dla postronnych obserwatorów traci w czasie zabaw z obozowiczami kilka dobrych lat z metryki, to nie można nie zaznaczyć, że prywatnie jest odpowiedzialnym ojcem Stasia, głową rodziny i poważnym właścicielem prężnie rozwijającej się firmy. Z wykształcenia spedytor morski, przepracował w zawodzie kilka lat i uznał, że nie warto tracić życia na robienie tego, co nie sprawia Ci przyjemności i nie daje satysfakcji. Podjął ryzyko, co do słuszności którego przekonał nawet swoją rozsądną i ostrożną żonę i tak narodził się projekt TROTTER. Teraz więc pan Kuba robi to, co sprawia mu dużo frajdy, jest spełniony zawodowo, a przy okazji zarażając swoją pasja całą rodzinę Lipczyńskich, dał wszystkim jej członkom radość z wykonywanego zawodu i mnóstwo przyjemności z obcowania z roześmianą młodzieżą. Jak każdy członek rodziny, tak i Kuba miłość do koni rozwija w wybranej przez siebie dziedzinie. W naszej stajni jest ekspertem od układania młodych koni, przygotowywania końskiej młodzieży do pracy pod siodłem i rozwiązywania problemów, które czasem konie mają z ludźmi (nie na odwrót!). Głównie jednak zajmuje się pracą z końmi zaprzęgowymi – układaniem ich do pracy w pojedynkę i w parze, obsługa kuligów, ślubów i innych imprez okolicznościowych. Szkolenie z powożenia Kuba ukończył pod okiem medalisty Mistrzostw Polski pana Ireneusza Kozłowskiego. Obozowiczów pan Kuba wraz ze swoim wiernym Bolkiem wozi bryczką po Parku Krajobrazowym i organizuje wypady na latarnię morską. A jeśli przyjąć, że nasze konie upodobniają się do właścicieli, to wesoły Bolek nie raz od słowa do słowa, pokłócił się z Kubą o to, kto właściwie rządzi w stajni…

Wojtek Lipczyński

Młodszy brat Szefa, który nie raz wtóruje Bolkowi w kłótniach z Kubą o szefowanie w naszej stajni. Tyle tylko, że pan Wojtek rzeczywiście w stajni rządzi… To on jest tu głównym instruktorem, on przydziela konie, decyduje o godzinach jazd i nie wdaje się w dyskusje z laikami. I moglibyśmy próbować ingerować w jego niepodzielny sposób sprawowania władzy w stajni, gdyby nie ten drobny szczegół, że pan Wojtek jest mistrzem w swoim fachu i rzeczywiście zna się na tym, co robi. Przede wszystkim jednak obozowicze muszą pamiętać, że dla tego instruktora dobro koni jest na pierwszym miejscu, ważniejsze nawet od zachcianek naszych klientów. Dlatego też instruktor sprawiedliwie rozdziela koniom pracę – nie ma szans by płaczem wymusić kolejną godzinę jazdy na tym samym, nawet ulubionym rumaku. Zwykle obozowicze orientują się w tym już po dwóch dniach – instruktor krótko ucina wszelkie „proooooszę paaaaana”, a jeśli chodzi o dobro naszych nieparzystokopytnych przyjaciół to biada tym, którzy nie wyczyszczą porządnie swojego rumaka, zapomną o umyciu wędzidła po jeździe lub dodatkowym kocyku na spracowany grzbiet konia. Gwarantujemy, że może się to zdarzyć tylko raz. Instruktor uczy empatii i rozumienia końskich potrzeb w sposób, który może się wydawać pozbawionym empatii i rozumienia potrzeb jeźdźców. Pozornie, bo nauki pana Wojtka już po kilku dniach traktowane są przez obozowiczów z przymrużeniem oka, a jego udawany ostry ton kwitowany jest żartami i śmiechem. Zawsze jednak przynajmniej na początku mamy ubaw obserwując przejęte miny uczestników obozu. A największy ubaw ma oczywiście sam Wojtek…

Pan Wojtek specjalizuje się w ujeżdżeniu, które śmiało można nazwać królewską dyscypliną hipiczną. Mniej spektakularne niż skoki jest jednak wyższym stopniem wtajemniczenia i wymaga naprawdę zaawansowanych umiejętności. Te ostatnie pan Wojtek regularnie trenuje i ulepsza pod okiem znanych w świecie dresażu fachowców m.in. na szkoleniach organizowanych przez PZJ oraz w zaprzyjaźnionych stajniach sportowych w Niemczech. Dla naszych obozowiczów ma zawsze porcję humoru, nieraz tak ostrego, ze iskry lecą spod kopyt i uśmiech, który u żeńskiej części obozowych adeptów jeździectwa owocuje niezmiennie od lat ogromną ilością laurek, wierszyków i rysunków dedykowanych „naszemu przystojnemu instruktorowi”. Szkoda, że zauroczonym obozowiczkom pozostaje tylko ustawić się w kolejce. Szanse na to, że pani Ania zwolni swoje miejsce u boku przystojnego instruktora są znikome. Bo w walce z Anią nawet gniada Horpyna nie ma szans. A jeśli ktoś nie wie, ile dla pana Wojtka znaczy Horpyna, to polecam skrytykować ją w jego obecności. Niemożliwe bez narażenia życia.

Bernard Lipczyński

Senior rodu, przywódca stada, pan na przewłockich włościach, głowa rodziny i jej opoka. Pensjonat, stajnie, domki – wszystko zostało wzniesione jego rękami (wiadomo więc, do kogo się zgłaszać z cieknąca spłuczką czy niedomykającym się końskim boksem). Jedyny członek rodziny, który w walce o „szefowanie” nie musi brać udziału, bo władzę sprawuje niezmiennie od lat i nikt nie śmie tego zakwestionować. Z przyjemnością za to obserwuje swoich synów, „młode wilczki” rodzinnego interesu. Dla obozowiczów jest nadopiekuńczym patronem: „Kto nie dostał arbuza?”, „Dlaczego nie zjadłaś wszystkich ziemniaków?”, „Nie biegaj, bo się spocisz, przeziębisz, rozchorujesz i rodzice Cię więcej do nas nie puszczą”. Zadziwiające, bo nas, członków własnej rodziny trzyma krótko i wymaga wiele. Największe fory ma u niego, oczywiście, Staś. Więc jeśli pokusić się o analizę rodzinnej hierarchii, to trzeba by przyznać, że palmę pierwszeństwa nieoficjalnie, ale bardzo realnie dzierży Staś. Zakochany dziadek jest w małych łapkach Staszka jak plastelina.

Anna Lipczyńska

Żona Gospodarza, matka „młodych wilczków”. Jedyna spośród rodzinnej grupy nauczycieli jazdy konnej, która oprócz uprawnień instruktora jeździectwa ukończyła również kurs hipoterapii. To jej pasja i miłość do koni sprawiły, że we wsi Przewłoka powstało Gospodarstwo Agroturystyczne i stajnia „ANKA”. Pomysł w zarysie powstał już w głowie nastoletniej dziewczynki, realizacja stała się możliwa dzięki zrozumieniu tej pasji przez przyszłego męża. Pierwszego konia – Małą, Tata kupił dla Mamy w 1991 roku. Budynek stajni nie był wówczas jeszcze gotowy i Mała zamieszkała w starej wiejskiej chałupce (na miejscu której stoi dziś pensjonat). Jadała w kuchni, noce spędzała w pokoju, a rano przy oknie z holu czekała na posłańca ze śniadaniem. Z czasem obok stanęła stajnia i zaczęły się do niej wprowadzać pierwsi lokatorzy – Kasztan z Nestorem, nasza ukochana Arba, koniki polskie. I tak Mama rozpoczęła prowadzenie rekreacji konnej.
Gdy ucichnie już letni gwar i sezon się kończy, konie odpoczywają po trudach lata i spacerują po pastwiskach w promieniach jesiennego słońca a potem przebijają się przez zimowe zaspy. Dla nas jest to również czas odpoczynku. Mama zimą zajmuje się swoją kolejną pasją – rzemiosłem artystycznym. Wszystkie obrazy na ścianach pensjonatu, witraże w szybach, witrażowe aniołki i figurki, pastele, akwarele i szkice są właśnie jej autorstwa. W rodzinie artystyczny talent Mamy odziedziczył Kuba, brak mu jednak jej cierpliwości, pomysłów i zapału. Mama jest również rodzinnym ekspertem od „końskiej duszy”. Nikt z nas nie potrafi tak zrozumieć konia i jego motywów, znaleźć takich rozwiązań i dotrzeć do koni w taki sposób, w jaki robi to Mama. Dużo się przy niej uczymy i zawsze polegamy na jej radach, gdy tylko pojawi się problem ze zrozumieniem intencji naszych stajennych przyjaciół. To Mama podpowiada rozwiązania takich problemów jak: stawanie dęba (Horpyna, a jakże), odmowa założenia ogłowia (Czubajka, Tara – obie odczulone szybko i bezboleśnie), obrona przed wprowadzaniem do bukmanki (Bolek) czy chowanie się za wędzidłem (Sukcesja). Fachową wiedzę Mama czerpie z książek, instruktaży filmowych, a przed wszystkim z własnego, wieloletniego doświadczenia. Choć nawet i praktyka nie jest tu tak pomocna jak po prostu intuicja. A intuicji Mamy w sprawie kłopotów końskiej duszy nie odziedziczył w takim stopniu nikt z nas. Wiele się jednak przy niej uczymy, przed wszystkim o tym, jak rozumieć konia i właściwie odczytywać dawane nam przez nie sygnały. Wykładów pani Ani z zapartym tchem słuchają również nasi obozowicze. W ankietach wypełnianych w ostatnim dniu obozu najwięcej wpisów dotyczy właśnie zajęć z p. Anią. Zgromadzeni w świetlicy obozowicze słuchają opowieści o naszych koniach i ich rozmaitych przygodach nieraz do późnej nocy…

p. Mirek

Nasz stajenny, członek naszej rodziny i domownik. W zasadzie od początku działalności agroturystycznej towarzyszy nam i naszym koniom. Pomagał w budowie stajni i pensjonatu, a obecnie jest złotą rączką i konserwatorem. Konserwatorem, który za złoty środek i radę na wszystko uważa sizal – nawet naderwane poidła koni mocuje sizalowym sznurkiem. Miłości do koni nauczył się u nas. Bardzo się przywiązuje do koni i zawsze dodatkowym stresem przy pożegnaniu z jakimś starym i schorowanym końskim przyjacielem jest dla nas myśl: „Jak zareaguje Mirek?” Pan Mirek bardzo przeżywa każde odejście z naszej stajni. Dla ludzi raczej nieśmiały, odzywa się w zasadzie tylko do obozowiczów (wiadomo, dzieciaki) i koni. Czasami, jeśli wejdzie się do stajni po cichu można zaskoczyć pana Mirka i podsłuchać jak rozmawia z końmi: „Co Ci się dziś śniło, Raszdi?”, „Oj, Czubajka coś widzę nie w humorze… Za mało owsa dostałaś?”, „Co, Czarka, pobiegałoby się, co? He,He, pobiegałoby się”, „A ty co, cholero drugiemu wyżerasz?”. A konie odwdzięczają mu się również przywiązaniem. Wiadomo, karmi je, sprząta im, wyprowadza na pastwisko, a na nich nie jeździ i nie wymaga żadnej pracy… Czy nie jest dla nich ideałem?

Ania Lipczyńska

Mama Stasia i Witka, żona Kuby. Kolejny instruktor naszej stajni. Z racji ukończonych studiów na kierunkach filologicznych (angielski i rosyjski) posiada uprawnienia pedagogiczne i wykształcenie dydaktyczne. Spełnia zatem funkcje zarówno instruktora jak i opiekuna kolonistów. Pełen etat wraz z nadgodzinami zapewnia jej trzech ukochanych chłopaków: Staś Wituś i Kuba. Zgodna i bezkonfliktowa (szefowanie w stajni jej nie interesuje) dostaje białej gorączki tylko w przypadku rażących nadużyć końskich praw przez obozowiczów – siedzenie na osiodłanym koniu przed stajnią, w oczekiwaniu aż reszta osiodła swoje rumaki i można będzie ruszyć, niewyczyszczenie konia po jeździe, wstrzymywanie konia w terenie by dogalopować do stępującej grupy. Zazwyczaj spokojna, cierpliwa w stosunku do problemów obozowiczów i wyjątkowo tolerancyjna dla wszystkich „tchórzofretek”, sparaliżowanych strachem i błagających „tylko nie kłus, proszę pani, tylko nie kłus”. Pani Ania pomaga przełamać strach i oswoić się z koniem, a większość „boi dudków” potrafi z jej pomocą zaufać i uwierzyć w swoje bezpieczeństwo. Ze wszystkimi problemami, które młode dziewczynki wstydzą się zgłosić zbyt przystojnemu instruktorowi meldują się u pani Ani. Na jej pomoc i zrozumienie, a często wstawiennictwo u p. Wojtka zawsze można liczyć.